Tuesday, January 20, 2015

Święta w środku lata

Pierwsze święta na Antypodach były, nie ukrywam, nieco dziwne. No bo jak to tak, wigilijna kolacja w ogrodzie, o godzinie 19 ciągle widno a nad głową latają papugi? Nawet Australijczykom coś tu nie pasuje i organizują sobie substytut w lipcu - Christmas in July... No ale tak właśnie tutaj wyglądają te święta, więc trzeba było się jakoś dostosować a przy tym próbować ratować tradycję.
Na pierwszy ogień oczywiście poszły pierogi. Najchętnie to zjadłbym z kapustą i grzybami, ale grzybów sie tu nie jada (pieczarki to jeszcze nie grzyby!), a kapustę musiałbym ukisić sam, a oczywiście zapomniałem. Padło więc na ruskie, chociaż i tu nie łatwo, bo skąd wziąć twaróg? W końcu udało się znaleźć coś pomiędzy twarogiem i serkiem wiejskim no i ruskie jak sie patrzy. Oprócz ruskich był jeszcze pasztet z soczewicy, sałatka oraz importowane pyszności - pierniki i ogórki kiszone (!). Czyli jednak z pomocą da się przeżyć Wigilię na obczyźnie.












Zwiedziliśmy również dogłębnie Amidale i okolice. Jakis czas temu Artiom, mój kolega z Mołdawii, donosił że widział niedaleko miasta dziobaka. Tak od słowa do słowa pogadaliśmy sobie i tym, kto co widział i czego nie widział a ja wspomniałem, że w sumie to nie widziałem na wolności koali. Jak się szybko okazało koale siędzą niemal zawsze na drzewie za oknem jednego z moich promotorów, przy wydziale zoologii. W samym środku kampusu. Trzeba było się zatem wybrać i je wypatrzeć, a wbrew słyszanym historiom wcale nie było to takie trudne.

Dosyć leniwy koala z daleka...

... i z bliska



Oprócz tego zetknęliśmy się z ciekawą australiską tradycją. Otóż w okolicach Świąt w wielu miastach organizowane są konkursy na najlepiej oświetlony dom. Większość z tych zgłoszonych do konkursu zbiera przy okazji pieniądze na szczytny cel - walkę z rakiem, pomoc ofiarom przemocy domowej itp. Można znaleźć w internecie mapy z oświetlonymi domami, np. tu: MAP: Armidale's best Christmas lights, a przed samymi Świętami całe rodziny jeżdżą po mieście oglądając kolejno różne domy. Nie trzeba nawet mieć mapy, wystaczy podążać za jednym z samochodów. Niestety nie udało mi się uchwycić moich ulubionych motywów - sani Mikołaja ciągniętych przez kangury albo Mikołaja z deską surfingową, ale muszę przyznać, że niektóre dekoracje robią wrażenie, chociaz jednocześnie jest w tym coś upiornego. Szczęśliwy tatuś siedział na rozkładanym krzesełku w stroju Mikołaja sącząc piwko, a tymczasem jego dumne córki zachęcały ludzi do wrzucania datków do puszki. Inny wymiar.




Ale ile można tak siedzieć w tym mieście, trzeba się troszkę ruszyć. Więc ruszyliśmy spędzić Święta na jednej z moich powierzchni. Do tego potrzebny był jakiś pretekst, więc przy okazji wymieniłem baterie w fotopułapkach i dodatkowo zamontowałem 20 nowych, tym razem nastawionych nie na psy, ale na moje gatunki - pałanki, jamraje i inne niewielkie ssaki.


Nie obyło się bez drobnych przeszkód, na szczęście mam na to papier!

Mój ulubiony znak na końcu szlaku - jednocześnie dosłowny i metaforyczny

Niestety przez obie noce padało, ale po najwyraźniej lotopałanki były bardzo głodne bo zaraz po deszczu pojawiły sie ba drzewach tuż obok chatki.
Co prawda nie rosną tu świerki ani jodły, ale zawsze można ubrać coś w zastępstwie.