Tuesday, April 22, 2014

Sydney

Po dosyć długiej podróży wylądowałem w Sydney. Jako że miałem już wcześniej nagrany nocleg, chciałem złapać z lotniska pociąg (bilet 3,4$). Ale żeby nie było tak łatwo, to jeśli wsiadasz do pociągu na lotnisku, musisz dopłacić 12$ specjalnej opłaty lotniskowej. Trochę to dla mnie bez sensu, ale na szczęście internet podpowiedział rozwiązanie - wyjść z terminalu i przejść ok. 1,5 km do najbliższej stacji, gdzie dopłata już nie obowiązuje.

Moje tymczasowe lokum
Dziewczyna, u której miałem się zatrzymać, mieszka w Darlinghurst. Trochę zmylił mnie adres - był tylko numer domu, więc zastanawiałem się jak znajdę na miejscu jej mieszkanie. Tymczasem niespodzianka - Kelly mieszka w uroczym, małym domku na ulicy uroczych, małych domków.

Generalnie to było moje pierwsze wrażenie a temat Sydney - miasto nie przytłacza. W odróżnieniu od np. Warszawy nie ma się ciągłego wrażenia, że wszystko pasuje jak pięść do oka. Miasto łączy w sobie zabytkowe budynki (czyli wszystko, co ma więcej niż 100 lat) oraz nowoczesne, szklane wieżowce. A przy tym całkiem sporo różnego rodzaju parków i skwerów gdzie ludzie zajadają swoje take-away lunche w przerwie w pracy. W samym Sydney mieszka ok. 4,5 mln mieszkańców, ale spacerując po centrum miasta zupełnie nie ma się takiego wrażenia. Wynika to pewnie z faktu, że samo miasto jest rozlane na dosyć dużej przestrzeni i tym samym można sobie pozwolić na mniejszą gęstość zabudowy. A może po prostu tutejsi deweloperzy byli trochę mniej pazerni niż w Polsce i oprócz doraźnego zysku mieli na uwadze również jakość życia mieszkańców?

Tak wygląda zabudowa parę minut spacerem od słynnej opery
Jakakolwiek byłaby odpowiedź, kolejną rzeczą która rzuca się w oczy podczas zwiedzania miasta jest jego przyjazność. Jest mnóstwo przejść dla pieszych, dosłownie co 50-100 m i, co może się wydawać niewiarygodne, kierowcy zatrzymują się jeszcze zanim człowiek zdąży do niego dojść. Prowadziło to z początku do nieporozumień na linii kierowcy-ja, bo przyzwyczajony do tzw. polskiej szkoły jazdy (czytaj: kierowca zatrzymuje się dopiero, kiedy nie da się ominąć pieszego na pasach bez uderzenia w wózek z dzieckiem albo staruszkę) czekałem grzecznie aż przejadą samochody. Kierowcy natomiast czekali grzecznie, aż raczę wejść na pasy.


CBD czyli stare sąsiaduje z nowym

Harbour Bridge - szósty nadłuższy most łukowy na świecie

Ciekawostka - w ramach projektu odnowy centrum Sydney powstała dzielnica Central Park z być może najciekawszym nowoczesnym budynkiem w mieście - luksusowym apartamentowcem One Central Park. Budynek jest super-zrównoważony i przyjazny środowisku, z wiszącymi ogrodami, panelami fotowoltaicznymi oraz olbrzymią baterią przestawnych luster dostarczających światło do zielonego "skwerku" pomiędzy budynkami. Nawet jeśli to wszystko jest tylko dla picu, to i tak robi wrażenie! Nie mam żadnego dobrego zdjęcia, więc będą zapożyczone:

żródło: www.amagazine.com.au

żródło: www.itscrowtime.wordpress.com
żródło: www.selector.com

Generalnie moje zwiedzanie Sydney opiera się na bardzo prostym kluczu - interesują mnie jedynie te miejsca, gdzie wstęp jest darmowy. Dom, w którym mieszkam znajduje się w Darlinghurst, nieco hipsterskiej dzielnicy położonej na południowy wschód od wybrzeża, opery i centralne dzielnicy biznesowej (CBD). Jest to bardzo przyjemny, 20-minutowy spacer. Największym moim odkryciem w tej najbardziej turystycznej części miasta były ogrody botaniczne.


Czy ktoś widzi różnicę?

Paprociarnia


Kukabura chichotliwa (Dacelo novaeguineae) czyli największy zimorodek wcinająca jaszczurkę

Wszędzie kukabury!
Kakadu żółtoczuba (Cacatua galerita) - czyli jaki kraj, takie gołębie...

W rejonie Sydney trwa projekt badający migracje 2 pospolitych gatunków - kakadu i ibisa czarnopiórego. Fajna inicjatywa z dziedziny citizen science - można zgłaszać miejsca obserwacji ptaka z konkretnym znacznikiem m.in. przez specjalną aplikację na telefony. Więcej info:
https://www.rbgsyd.nsw.gov.au/welcome/royal_botanic_garden/gardens_and_domain/wildlife/Bird_research

W ogrodach dotychczas zanotowano 170 gatunków ptaków, z czego 70 jest lęgowych.




Z ogrodami bezpośrednio sąsiaduje wybrzeże z przystanią promów oraz słynnym gmachem opery. To oczywiście najbardziej rozpoznawalny symbol miasta. Jej budowę rozpoczęto w 1958 a formalnie oddano do użytku w 1973 roku. Jej projekt wyłoniono w wyniku międzynarodowego konkursu, który wygrał duński architekt Jørn Utzon. Wyjątkowo nowatorska jak na tamte czasy, również dzisiaj zachwyca, a w 2007 roku została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.



Tak na marginesie przypomniało mi się, że w 2000 roku zorganizowano konkurs na projekt Świątyni Opatrzności. Prymas Glemp, który miał decydujący głos, wybrał projekt prof. Marka Budzyńskiego. Kościelnym władzom zabrakło jednak nieco odwagi, bo jak wiemy zamiast tego: 

projekt Świątyni Opatrzności Bożej prof. Marka Budzyńskiego, źródło: www.mbarch.pl

w Wilanowie w bólach powstaje neobizantyjska wyciskarka do cytrusów. W każdym razie gmach opery może się podobać albo nie, ale nie można odmówić mu oryginalności.

Jednak Sydney to nie tylko budynki - przede wszystkim jest to miasto położone nad oceanem z pięknymi plażami pełnymi ludzi. Najpopularniejsza z nich to oczywiście Bondi Beach - boondi w języku aborygenów oznacza dźwięk fal rozbijających się o skały. W weekend ciężko znaleźć miejsce na ręcznik - trochę jak Krynica Morska w lipcu, tylko więcej opalonych blond surferów i większe fale ;) Bondi jest tak popularne, zwłaszcza wśród turystów, że ma swoje własne reality show "Bondi Rescue" o trudnym życiu miejscowych ratowników którzy notorycznie muszą wyciągać z wody nieumiejących pływać azjatów.




Baseny które same napełniają się wodą w czasie przypływu - genialne!




Oczywiście na plaży musi być fish & chips - trzeba tylko uważać na mewy, bo kradną jedzenie
I już zupełnie na koniec tego pierwszego postu - przyjechałem do Australii w poszukiwaniu torbaczy. Pierwsze moje spotkanie to oposy biegające nocą po ulicy i ogródku, hałasujące na strychach i wpadające do śmietników. Dostałem jednak cynk, że można im się przyjrzeć z bliska nocą w Hyde Parku. I rzeczywiście, bliskie spotkania trzeciego stopnia - przed Państwem Common brushtail possum (Trichosurus vulpecula), po polsku z niewiadomych względów nazwany Pałanka kuzu (?!). Prawdopodobnie najpospolitszy torbacz Australii, z powodzeniem (niestety) introdukowany również na Nowej Zelandii. W sumie nawet dosyć to pocieszne :)





Saturday, April 19, 2014

Pierwszy post

Słowo się rzekło. Naopowiadałem ludziom, że będę w Australii prowadził bloga no i teraz żeby wyjść z twarzą z tej historii musiałem tego bloga założyć, a co gorsze będę musiał w miarę regularnie zamieszczać na nim kolejne wpisy. No nic, może podołam.
Krótki komentarz co do tytułu, inspirowanego genialną kreskówką "Fineasz i Ferb" - jak wszyscy wiemy, głównym celem mojego przyjazdu tutaj jest zobaczenie na żywo dziobaka. Oczywiście dziobaki za wiele nie robią, za to dziwnym trafem znikają na całe dnie. Zatem, szukając Pepe, spróbuję podzielić się moimi spostrzeżeniami z Australii.