Thursday, September 25, 2014

Canberra

Wiele osób zapytanych o stolicę Australii wymienia Sydney, czasem Melbourne. Jest w tym trochę racji, bo oba miasta długo nie mogły dojść do porozumienia które z nich ma być stolicą. Jako kompromis wydzielono z Nowej Południowej Walii obszar nazwany Australian Capital Territory, gdzie zaplanowano i wybudowano od zera nową stolicę, nazwaną Canberra. Budowa ruszyła w 1913 roku według planów amerykańskiego architekta krajobrazu Waltera Burleya Griffina.
Ja do Canberry wybrałem sie na 2-dniowy kurs organizowany przez Invasive Animals CRC, co było miłą odmianą, chociaz niestety całe dnie miałem mocno zajęte i nia miasto udawało mi sie wychodzić raczej wieczorami.
Canberra, jak inne australijskie miasta, w rzeczywistości składa się z kilku mniejszych dzielnic, nayzwanych tutaj suburbs. Jest to o tyle mylące, że ludzie zazwyczaj mówiąc o dużym mieście używają nazwy konretnego suburb i jeśli wcześniej sie nie słyszało tej konkretnej nazwy, to trudno domyśleć się, że chodzi o dzielnicę Sydney albo Brisbane. I tak na przykład University of Canberra mieści się w Belconnen, a ścisłe centrum miasta nazywa się Civic.
O tym, jak dziwny jest ten układ ze stolicą zbudowaną od podstaw na miejscu, gdzie 100 lat temu pasły się owce, świadczy na przykład to, że Canberra jest dopiero 8. co do wielkości miastem Australii - liczy gdzieś między 300 a 400 tys mieszkańców. Niektóre rzeczy są naprawdę imponujące - nieczęsto widuje sie rondo o średnicy blisko pół kilkometra, jak to wokół siedziby parlamentu. Dodatkowo centrum rozciąga sie wokół olbrzymiego sztucznego jeziora, nazwanego na cześć architekta stolicy, mniejsze jeziora znajdują się również w innych częściach metropolii co zapewne ma skompensować nieco jeden fakt - miasto nie leży nad oceanem. Niestety, jest troche jak centrum Warszawy - zbudowane od podstaw ma w sobie coś sztucznego i pustoszeje wieczorami, a życie towarzyskie skupia sie w innych, niekoniecznie oczywistych miejscach. W Canberze takim centrum jest właśnie Civic, ze stojącymi naprzeciw siebie Sydney Building i Melbourne Building, przypominający że miasto powstało, bo Wiktoria i Nowa Południowa Walia nie mogły sie inaczej dogadać/ Wieczorami w ścisłym centrum praktyczine nie ma ludzi. Zamiast tego życie skupia sie w miejscach, gdzie ludzi łączy coś innego, niż praca.

Skatepark w Belconnen



Poszczególne dzielnice zaplanowano i zbudowano zgodnie z ideą miasta-ogrodu i faktycznie wydaje się, że jest to przyjemne miejsce do życia. Jest mnóstwo zielieni, niezbyt dużo samochodów i, co w Australii szalenie rzadkie, niezły transport publiczny. Rzecz w tym, że mało kto faktycznie tutaj żyje, większość ludzi przyjeżdża i przez kilka lat pracuje dla jednej z rządowych agencji, a Canberra jest jedynie przystaniem na drodze ich kariery. Mało kto sie tutaj urodził i wychował i tę atmosferę tymczasowości się trochę czuje. Z drugiej strony miasto bardzo dba o rozwój społeczeństwa obywatelskiego wspomagając różne organizacje pozarządowe. I tak na przykład przypadkiem znalazłem miejscowy Hackspace, czyli miejsce gdzie zbierają się ludzie lubiący robić coś z niczego. Nazywa się on MakeHackVoid i mieści się w dawnym budynku policji wodnej nad brzegiem jeziora. Jakiś czas temu okazało się, że policja wodna nie ma w sumie nic do roboty więc posterunek zlikwidowano a budynek długo stał pusty, aż w końcu miasto zaproponowało jego wynajęcie temu Hackspace'owi, który musiał zwolnić poprzedni lokal. Teraz płacą ok 2000 dolarów czynszu rocznie, co jest wartością śmiesznie niską za takie miejsce. Do niedawna czynsz obejmował też rachunki, ale okazało się że komputery, drukarki 3D, spawarki i domowy browar zuzywają całkiem sporo prądu, więc teraz miasto zaczęło przysyłać rachunki. Do dyspozycji członków są również skanery 3D, sprzęt do lutowania, ale przede wszystkim wsparcie innych członków, którzy chętnie dzielą sie wiedzą i angażują we wspólne projekty.

Tak, to jest właśnie ta siedziba z panoramicznym widokiem na jezioro



Zdalnie sterowany Nyan Cat

Tutaj właśnie w druku części rekwizytów do przedstawienia, które wystawia znajomy jednego z członków Hackspace'a


Ta świecąca rzeźba nawiązuje do tradycyjnej nazwy strumienia, która zasila to sztuczne jezioro nazwane Lake Ginninderra. W języku mieszkającej tu przed przybyciem Europejczyków grupy Ginninderra oznacza błyszczący, rzucający promienia śwatła.


Akurat w Canberze odbywa sie wielki festiwal kwiatów - Floriade. W całym mieście można znaleźć rabatki z kwiatami, ale chyba najlepsze są nocne atrakcje gdzie obrazy, dźwięki i zapachy (tak kwiatów jak i jedzenia...) atakują wszystkie zmysły.






Do Canberry wracam za niecały miesiąc, bo czeka mnie kolejny, tym razem dłuższy kurs. Może wtedy będę miał czas zwiedzić muzea i galerie, a wiele osób twierdzi, ze warto. Tymczasem wróciłem do Armidale i wracam do pracy, bo niedługo ruszam z moim własnymi badaniami. Tym bardziej, że w powietrzu czuć wiosnę, a Armidale przywitało mnie solidnym deszczem.


Monday, September 22, 2014

Doniesienia z pracy w terenie

Po krótkiej przerwie powracam z moim blogiem, może teraz nieco bardziej regularnie? Zobaczymy.
Dzisiaj trochę więcej o moim doktoracie.

Jestem w Australii już 5 miesięcy i wielkimi krokami zbliża się moje confirmation of candidature. Do tego czasu muszę przygotować wstępny plan moich kolejnych lat na uczelni - plan badań, ogólny kosztorys etc. Niestety, im więcej ad tym myślę i czytam, tym mniej mam pojęcia jak to ugryźć. Ale zostało mi jeszcze kilka tygodni, więc bez paniki.

Tymczasem celem oczyszczenia umysłu jeżdzę ile się da w teren pomagać innym ludziom w ich badaniach. Ostatnio razem z Fran rozstawialiśmy siatkę fotopułapek na dwóch różnych powierzchniach. W obu przypadkach jest tam prowadzony stały monitoring na drogach, który doskonale sprawdza się w przypadku psów i nieźle również w przypadku kotów, lisów i niełazów. A poza tym są łatwe w obsłudze, co ma znaczenie kiedy trzeba wymienić baterie i karty pamięci w 80 fotopułapkach na każdej powierzchni.

Las eukaliptusowy - w takim krajobrazie będę prowadził większość moich badań.

Na powerzchniach gdzie dostęp mają ludzie, kamery są zabezpieczone w specjanych, zamykanych na kłódkę i wmurowanych w ziemię obudowach. Na wybrzeżu w jednym parku skradziono kilka kamer przecinając obudowę... szlifierką kątową.
Jedyną wadą tych zabezpeczeń jest to, że szczególnie upodobały je sobie pająki



W przypadku tego konkretnego eksperymentu chcemy sprawdzić, czy przez ich umiejscowienie zebrane wyniki są miarodajne. Fran podejrzewa, że koty (a przynajmniej pewna część populacji - np. młode osobniki) mogą unikać otwartych przestrzeni i dróg. Jest tylko jeden sposób żeby to zweryfikować, więc ruszyliśmy w busz uzbrojeni w stalowe słupki (kiedyś powienien o tym napisać, bo to bardzo australijska rzecz!), specjalne 10 kg narzędzie do ich wbijania, kamery i dużo zapału, który zresztą szybko zaczął się wyczerpywać.

Kamery są ustawiane w pobliżu ścieżek żeby uchwycić jak najwięcej zwierząt.
Dodatkowo po 4 tygodnia pasywnego monitoringu przed kamerami rozmieszczane są pojemniki z watą nasączoną olejem z tuńczyka żeby zainteresować drapieżniki. W szczególności chodzi o to, żeby przechodzące koty zatrzymały sie w środku kadru, co pozwoli zrobić zdjęcie umożliwiające później identyfikację konkretnych osobników na podstawie umaszczenia.
Na koniec jeszcze zgrywanie danych ze stacji pogodowej - temperatury, opadów i wilgotności powietrza...

...oraz prototypowego loggera mierzącego ilość światła docierającego na dno lasu w nocy, który pozwoli nam lepiej rozumieć jak światło wpływa na zachowanie drapieżników i ich ofiar

A tutaj kończy się szlak!

Jedna z powierzchni znajduje się w parku narodowym Oxley Wild Rivers. Większość Australii nie wygląda tak, jak na powyższych zdjęciach. Na skutek tysiącletnich działan Aborygenów, a później europejskich kolonizatorów, większość kraju zmieniła się otwarte pastwiska z rozrzuconymi pojedynczymi drzewami lub niewielkimi szpalerami wzdłuż potoków. Wpływ na to miały pożary, które Aborygeni wykorzystywali w polowaniach, wytrzebienie wilka workowatego (tygrysa tasmańskiego), budowa niewielkich stawów do pojenia bydła i owiec, co w efekcie spowodowało wzrost liczby roślinożerców i utrudniło odnawianie się drzew. Największy jednak wpływ miało wycinanie drzew przez białych Australijczyków - na drewno i dla uzyskania pastwisk.
Obecnie obowiązują przepisy zabraniające wycinania rodzimej roślinności, nawet na prywatnej ziemi. Budzą one niezadowolenie na prawej stronie sceny politycznej, a australijska Shooters and Fishers Party (to taki miejscowy odpowiednik amerykańskich oszołomów z National Rifle Association) właśnie próbuje uchwalić dziesięciokrotne obniżenie maksymalnych kar - obecnie to ponad 1 mln dolarów. Pomimo obowiązujących regulacji nie brakuje farmerów którzy nie chcą się do nich stosować. Jakieś 2 miesiące temu głośna była sprawa farmera, który nielegalnie wykarczował kilka tysięcy drzew na swojej ziemi. W trakcie interwencji 2 urzędników kazał im się wynosić z jego posiadłości, a kiedy szli do samochodu zaczął do nich strzelać. Jeden z nich, trafiony w plecy, zginął na miejscu, drugiemu udało się uciec. To wyjątkowo smutne, że ludzie, których życie zależy od sił przyrody i którzy mogą stracić cały dobytek w wyniku suszy są na tyle bezmyślni i nie dociera do nich, że to właśnie takie działania powodują niekorzystne zmiany klimatu w różnych skalach.
W każdym razie parki narodowe i rezerwaty oparły się wylesianiu, a nawet są sukcesywnie powiększane o nowe tereny, odkupione od właścicieli. Na jednej z takich powierzchni pracujemy, a ślady dawnej działalności człowieka są wszechobecne - od licznych starych ogrodzeń do dawnego domu, który teraz jest naszą bazą noclegową.

Pamiątki po poprzednich właścicielach tego kawałka ziemi


Nasza chatka - obecnie niestety w remoncie, ale na tarasie stoi już nowy barbecue! 
A przed chatką urocza walabia Benneta (Macropus rufogriseus)

I najlepsza nagroda za dzień ciężkiej pracy - bezchmurne, rozgwieżdżone niebo nad australijskim buszem.